poniedziałek, 30 stycznia 2017

"Moja mama Gorylica" Fridy Nilsson

Główną zasadą wydawnictwa Zakamarki jest publikowanie książek z wartościową treścią, dopracowanym językiem i dobrą, niesztampową ilustracją. Taka właśnie jest książka Fridy Nilsson, szwedzkiej pisarki młodego pokolenia, która tym razem na warsztat bierze trudny temat adopcji. "Moja mama Gorylica" w ciepły i dość absurdalny sposób opisuje historię Jonny - wychowanki domu dziecka "Czysty Kąt", prowadzonego przez surową i bezlitosną Gerd, której największą ambicją jest utrzymanie przybytku w sterylnych warunkach, okupionych morderczą pracą podopiecznych. Zmuszanie dzieci do fizycznej pracy, nieustanna kontrola i publiczne wytykanie wad i błędów, tylko potęgują marzenia porzuconych dzieci o prawdziwym domu i troskliwych rodzicach:

Za każdym razem, gdy pod dom zajeżdżał samochód, od razu oblepiały go wszystkie dzieci. Przepychały się i torowały sobie drogę łokciami, byle tylko pierwszym dobiec do samochodu, pokazać się gościom i może wreszcie się stąd wynieść. Tak bardzo tęskniliśmy! Tęskniliśmy za prawdziwym domem, prawdziwą mamą, taką z pięknymi włosami spiętymi w kok, roztaczającą wokół siebie zapach perfum. Mamą, która martwiłaby się stłuczonymi kolanami, mówiła "oj, ty moje biedactwo" i od razu przynosiła plaster. I za tatą w wypastowanych butach, który od razu biegłby kupić komiks dla swojego chorego na grypę dziecka. 

Nieustannie "wyświnione łapska" Jonny niespodziewanie stają się furtką do nowego świata, do którego zabiera dziewczynkę Gorylica. Wizerunek nowej opiekunki okazuje się daleki od wymarzonego obrazu przyszłej mamy, który towarzyszył Jonnie w chwilach największego smutku. Profesja, którą zajmuje się właścicielka złomowiska też pozostawia wiele do życzenia, tym bardziej, że sprzedaż rzeczy wyrzucanych na śmietnik odbywa się na nieuczciwych względem klienta zasadach. Wysoka na dwa metry i gruba jak beczka Gorylica okazuje się jednak istotą o wielkim sercu, a jej zapyziałe mieszkanie w starej, opuszczonej fabryce to najprzytulniejszy kąt, w którym Jonna poznaje uroki szczęśliwego życia wedle zasady No panic on Titanic: 

Wieczory robiły się coraz ciemniejsze i zimniejsze, ale w domu było przytulnie i ciepło. Czarna sierść Gorylicy poprzyczepiała się do mojego koca, tego w piernikowe serca. Na stoliku nocnym stał mój obtłuczony mikołaj i było mu tam bardzo dobrze. Szczoteczka do zębów leżała w szufladzie, od dawna nieużywana. Włosy miałam coraz bardziej rozczochrane, a moje dżinsy były z każdym dniem coraz brudniejsze. Tak naprawdę nie wyobrażałam sobie, że można tęsknić za czymś innym. Kto marnowałby czas na wietrzenie pościeli i mycie, kiedy w życiu było tyle ważniejszych spraw? Na przykład jazda na rowerze. Albo czytanie książek. Albo zbijanie majątku na złomowisku. Albo siedzenie u Gorylicy na kolanach w ciemne wieczory pod koniec września, jedzenie kanapek z jajkiem sadzonym i słuchanie, jak deszcz uderza o szyby w suficie, wiatr świszcze w ścianach, a ogień trzaska w piecu. 


ilustr. Lotta Geffenblad

 



Powrót do białych ścian, wypucowanych okien i gładko przyczesanych dzieci byłby dla Jonny największym koszmarem. U Gorylicy czuje się bezpiecznie, a dom, w którym mieszka wypełnia miłość, wzajemny szacunek i zrozumienie. Nawet czystość, którą czasami udaje się osiągnąć wspólnymi siłami jest inna niż w domu dziecka, bo niewymuszona pokrzykiwaniem i łajaniem Gerd. Spokojny i niespieszny rytm życia Jonny i jej mamy próbuje zniszczyć Tord Fjordmark - członek rady gminy, który w imię zasady "po trupach do celu" próbuje pozbawić  świeżo upieczoną mamę, zarówno domu, jak i dziecka. Na pewno domyślacie się, że miłośniczka  Olivera Twista tak łatwo nie pozwoli zburzyć wspólnie wypracowanego szczęścia. Jeśli jesteście ciekawi, jak zakończyła się ta piękna, choć kontrowersyjna historia, zapraszam do lektury!


Jagoda Rychter






Frida Nilsson, Moja mama Gorylica, ilust. Lotta Geffenblad, tłum. Agnieszka Stróżyk, wyd. Zakamarki, Poznań 2014. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz