środa, 29 marca 2017

"Dziób w dziób" Maliny Prześlugi

Dziś historia podwórkowo-uliczna napisana z polotem na miarę możliwości orła białego. Tym razem Malina Prześluga postanowiła wziąć na warsztat typowych przedstawicieli polskiego ptactwa i ze szczególną wnikliwością, której nie powstydziłby się doświadczony ornitolog, szkicuje ich niepochlebny obraz. I nie szykujcie się na jakąś podniebną eskapadę. Zostajemy przy gruncie, na którym żeby się utrzymać, trzeba mieć naprawdę mocny i niewyparzony dziób. 



Jak wiadomo, każda dzielnia rządzi się swoimi wewnętrznymi prawami. Gorzej gdy ptasimi móżdżkami zaczynają kierować pierwotne instynkty i ślepe żądze. Tak jest w przypadku gołębiej bandy Zbigniewa, który wypowiada otwartą wojnę kotom. A wszystko przez nagłe zniknięcie Janusza, który robił po parapetach jak nikt i zawsze trafiał. Taki okaz musiał zginąć śmiercią tragiczną i to w kotce Dolores przywódca upatruje bezwzględnego kata. Otumaniony żądzą zemsty nie chce słuchać wróbelka Przemka, który nie widząc żadnych dowodów zbrodni, broni niewinności kotki. Wróbel poznaje preferencje żywieniowe Dolores i wie, że kotka brzydzi się zapchlonym ptactwem. Nierozumiany, samotny i wykluczony ze swojej zgrai, pragnie za wszelką cenę dołączyć do bandy szaro-czerwonych, dlatego odważnie przeprowadza honorowe śledztwo. I mimo, że zyskuje uznanie w oczach pozostałych gołębi, dla Zbigniewa nie zasługuje na bycie członkiem "najmocarniejszej bandy na dzielni". Gołąb to siła i duma ze swojego pochodzenia i sprawą honorową w tym wypadku, jest zachowanie czystości gatunkowej. Bratanie się z gorszym i słabszym wróblem oznacza zdradę i kolaboranctwo.



Zupełnie inną postawę prezentuje pokojowo nastawiony gołąb Janusz. Niedoszła ofiara kociej zbrodni pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie, studząc jednocześnie rozgrzane do czerwoności emocje Zbigniewa:

Ja ci powiem, Zbysiu, dobrze robisz. To nasze "Rządzą gołębie, tylko gołębie, zawsze gołębie". Ale tak między nami, kto to wymyślił w ogóle? Ja? Gdzie te gołębie rządzą, he, he, he. Żyjemy sobie, prawda, od okruszka do okruszka, od parapetu do parapetu i co, źle nam? A wiesz, kto rządzi. Ludzie rządzą. Psy. Koty. I tak z nimi nie wygrasz, po co się tłuc bez sensu.


Ta książka to majstersztyk i w pierwszej kolejności chylę czoła przed autorką, która stworzyła arcyzabawną ptasią audycję, inspirowaną młodzieżowym slangiem. Postacie są barwne, wyraziste i łatwe do rozpoznania w trakcie lektury. Na uwagę zasługują też zabawne szkice Roberta Romanowicza. Przede wszystkim jednak jest to bardzo aktualny tekst, który wytyka ślepy upór, zaprzaństwo i brak umiejętności wyjrzenia poza własny "dziób". Jest to także przestroga przed tym, jak bardzo niebezpieczna jest zbiorowa nienawiść i jak łatwo można stać się jej ofiarą. Czasem ci najsłabsi i najbardziej niepozorni potrafią zachować wiarę w dobro i właśnie jego przejawów szukają w relacjach z innymi. Silne i mądre społeczności to nie takie, które łączy wspólny wróg, ale takie, które są oparte na wzajemnym szacunku, zrozumieniu i otwartości, czyli zasadzie dziób w dziób. Autorka w dyskretny sposób sygnalizuje te problemy, pozostawiając nam dorosłym okruchy nadziei, że skoro zwierzęta są w stanie zapanować nad swoimi zgubnymi instynktami, to może i ludzie mogliby się od nich czegoś nauczyć.

Książka została wydana w formie szkicownika, który może stać się idealną inspiracją do wystawienia dramatu. Na ostatnich stronach znajdziemy cenne wskazówki techniczne oraz zajrzymy za kulisy poznańskiego Teatru Animacji, w którym odbyła się premiera spektaklu. Całość jest przepięknie wydana i już znalazła szczególne miejsce na mojej półce. 





Serdecznie polecam,

Jagoda Rychter


Autor: Malina Prześluga
Tytuł: Dziób w dziób. Szkicownik scenografa
Ilustracje: Robert Romanowicz
Wydawnictwo: Tashka
Rok i miejsce wydania: Warszawa 2016
Liczba stron: 84
Oprawa: twarda
Wiek: 5+

poniedziałek, 27 marca 2017

"Niezłe ziółko" Barbary Kosmowskiej

Są takie książki, które od razu chciałoby się podarować najbliższym. Mam taką listę szczególnych "wyciskaczy łez", czyli książek wyjątkowych, chwytających ze serce i pozostających w pamięci na długo. Muszę też przyznać, że mam słabość do lektur, w których dziecko mierzy się z doświadczeniem utraty kogoś bliskiego. Takie historie zawsze mnie wzruszają i zwykle kończą się dyskretnym pochlipywaniem. W przypadku Niezłego ziółka, nostalgiczny nastrój, który się udziela w trakcie lektury, potęgują  ilustracje Emilii Dziubak, które stanowią piękną oprawę tej wyjątkowej opowieści. 


Eryk jest niezwykle wrażliwym chłopcem, któremu na co dzień brakuje odwagi. Tę przypadłość wykorzystują napastliwi i dający się we znaki rówieśnicy, którzy nie widzą w nim równego kompana, chociażby do gry w koszykówkę. Chłopiec chce czuć się potrzebny i akceptowany, dlatego wiernych przyjaciół szuka w schronisku dla bezdomnych zwierząt i kotów. Bezpieczny azyl znajduje też w domku na drzewie, który z pomocą rodziców stale udoskonala i w którym rozwija swoje pasje. Wszystko zmienia się, gdy pewnego dnia, wraz z intensywnym zapachem ziół, pojawia się w domu Babcia Malutka - jak zwykle niespodziewanie i jak zawsze w samą porę. 


Chyba każdy chciałby mieć taką babcię jak Eryk i sam chłopiec jest z tego "daru" bardzo dumny. Wyobraźcie sobie uśmiechniętą staruszkę w słomianym kapeluszu, pędzącą na kolorowym motocyklu z zapasem ziół na bagażniku. Jej nietypowy ubiór i sposób bycia to nie jedyne cechy, odróżniające ją od innych babć. Ta leciwa kobieta potrafi w jednej chwili postawić cały dom na głowie, rozwiązać każdy język i przywrócić uśmiech na najbardziej ponurej twarzy. Jednak jej największą zaletą jest zdolność słuchania i zainteresowanie zwykłymi rzeczami, które według jej filozofii też mogą mieć smak przygody. Babciną walizkę zawsze wypełniają dziwne skarby - aromatyczne przyprawy, kolorowe kamyki czy ozdobne muszelki, za którymi kryje się jakaś egzotyczna historia. Każda ma swój morał i potrafi sprawić, że wszelkie obawy i zmartwienia znikają jak za dotknięciem magicznej różdżki. Za ziołowym zbieractwem, którym zaraża swojego wnuka, kryje się coś więcej. To ciekawość świata, otwartość i umiejętność czerpania z wiedzy innych. Dzięki mądrości Babci Malutkiej, Eryk odzyskuje wiarę w siebie i własne możliwości, a każdy dzień, w którym uczy się czegoś nowego, jest dla niego ważny i wartościowy. W dążeniu do celu stara się być wytrwały i zdecydowany, nawet gdy sukces wymaga poświęceń i wydaje się być osiągalny jedynie w sferze marzeń. 

 
Egzotyczne wspomnienia, do których wraca w rozmowach z wnukiem, z czasem stają się jedynymi podróżami, którymi musi się zadowolić chora staruszka. Kolorowy motocykl ustępuje miejsca wózkowi inwalidzkiemu, a "radosna przygoda zmienia się w werandową niewolę". Gdy pewnego dnia kobieta znika, dotąd gwarny i radosny dom pustoszeje i zapada w złowróżbne uśpienie. W czasie pogrzebu Eryk czuje się zagubiony, a na ilustracji widzimy jego małą postać z pękiem gałązek lubczyku na tle czarnego tłumu dorosłych mężczyzn. Tęsknota za babcią potęguje się, gdy jej głos staje się coraz bardziej odległy, a obraz mglisty. W chwili największej rozpaczy spotyka ją znowu i odkrywa, że  wątła postać babci materializuje się zawsze wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebuje. Wtedy też przypomina sobie jej pouczające historie, dzięki którym zostaje okrzyknięty "strzelcem wyborowym", zyskuje uznanie klasowych kolegów, staje się schroniskowym bohaterem i w końcu znajduje bratnią duszę. 



Książka Barbary Kosmowskiej przypomina, jak wiele może ocalić pamięć. To piękna, wzruszająca i bardzo mądra opowieść ze szczyptą magii. Ilustracje Emilii Dziubak mistrzowsko oddają jej nastrój i sprawiają, że w czasie lektury niemal czuje się woń świeżych ziół, która wpływa leczniczo na ciało i duszę. 

Jagoda Rychter


Autor: Barbara Kosmowska
Tytuł: Niezłe ziółko
Ilustracje: Emilia Dziubak
Wydawnictwo: Literatura
Rok i miejsce wydania: Łódź 2016
Liczba stron: 104
Oprawa: twarda
Wiek: 5+

czwartek, 23 marca 2017

"W górach" Germano Zullo & Albertine

Dzisiejszy wpis jest kontynuacją poprzedniego, w którym miałam przyjemność zaprezentować Wam książkę obrazkową francuskiego duetu Germano Zullo & Albertine (Nad morzem). Wypoczynek na plaży nie wszystkim służy, dlatego autorzy postanowili zadbać również o miłośników zimowego szaleństwa na stokach górskich. Już na okładce możemy rozpoznać bohaterów nadmorskiej przygody, choć  w wyniku wnikliwej lektury okazuje się, że niektórzy postanowili zmienić swoje zainteresowania i preferencje. Z tej przyczyny warto mieć w domu obie części i spróbować odnaleźć ulubione postacie w nowych warunkach. 


W pierwszej scenerii poznajemy całą plejadę znajomych bohaterów, wspinających się po górskiej serpentynie. Wśród nich nie mogło zabraknąć myszki podróżniczki, tajemniczego fotografa oraz superbohatera, czuwającego nad bezpieczeństwem przyjezdnych. Tym razem nie znajdziemy żyrafy, ale jej miejsce zajął pingwin, którego dziewczynka nie odstępuje na krok. Jest też para artystów, która w poprzedniej części umilała sobie czas grą na różnych instrumentach. W górach postanowili oddać się żonglerce i innym akrobatycznym rozrywkom. Wśród stałych bywalców znalazł się również Adaś, który tym razem nie odstępuje mamy na krok i nie przestaje zadawać pytań. Więcej Wam nie zdradzę, bo przecież cały sekret tych książek polega na poszukiwaniu, odkrywaniu, a także dopowiadaniu, do czego Was gorąco zachęcam.













Nie jest łatwo ogarnąć całe to rozbrykane towarzystwo, któremu ani upał, ani mróz nie przeszkadza w rozładowywaniu energii życiowej. Dużym plusem jest to, że do lektury tych książek można zasiąść całą rodziną i zapewniam Was, że na jednym wieczorze się nie skończy. Zróbcie sobie zawody na spostrzegawczość lub podzielcie się postaciami i zabawcie się w ich tropicieli. Możliwości jest bardzo dużo - musicie mieć tylko oczy szeroko otwarte! Powodzenia!

Jagoda Rychter

 


Autorzy: Germano Zullo, Albertine
Tytuł: W górach (A la montagne)
Rok wydania: 2016
WydawnictwoBABARYBA 
Liczba stron: 14
Wiek: 4+
Format: 23,4 cm x 30,5 cm
Oprawa: całokartonowa  


środa, 22 marca 2017

"Nad morzem" Germano Zullo & Albertine

Marzec to podobno jeden z tych miesięcy, który może przyprawić o ból głowy, apatię i permanentne znużenie nawet osoby szczególnie odporne na kapryśną aurę. Mam tutaj na myśli siebie, bo akurat zaliczam się do grona tych szczęśliwców, którzy na pogodowe anomalia reagują krótkim, lecz dosadnym - "zawsze mogło być gorzej". Tak już mam, że nie przejmuję się tym, na co nie mam wpływu, a pogoda w naszym kraju to trochę jak gra w ruletkę. Nadzieje i oczekiwania duże, a po drodze zawsze jakieś chmury i deszcz. Pozostaje tylko uczepić się pokrzepiającej myśli, że szczęśliwe życie to takie, które przebiega w zgodzie z naturą. Ja swojej słucham bardzo uważnie i w takie dni, gdy pada i wieje, rozsiadam się wygodnie na kanapie i szukam słonecznych ekwiwalentów w książkach. Amatorzy sportów zimowych mogą sobie uciąć drzemkę, bo dziś zapraszam na błogi relaks na plaży z książką Nad morzem Germano Zullo & Albertine. 



Z własnego, bibliotekarskiego doświadczenia wiem, że dzieci uwielbiają wielkoformatowe książki obrazkowe, w których od ilości szczegółów początkowo można dostać oczopląsów. Wydawałoby się, że książki pozbawione tekstu czyta się szybko i równie szybko się o nich zapomina. Nic bardziej mylnego. Germano Zullo & Albertine zapraszają nas do snucia opowieści wielowarstwowych, które mnożą się, przeobrażają, kończą i rozpoczynają na nowo. Do tego potrzeba jedynie wyobraźni, którą należy odpowiednio pobudzić, połaskotać i dać się jej ponieść, by każdy wieczór zamienić w rodzinne święto opowieści. Istotą tych książek i powodem ich atrakcyjności jest to, że w tym przypadku, autorzy dają gotowe narzędzia po to, by uczynić dziecko narratorem przedstawionych na obrazkach historii. Już samo szukanie i rozpoznawanie elementów zmusza do mówienia, a wszechobecny ruch inspiruje do zadawania pytań i tropienia związków przyczynowo-skutkowych. Dlaczego dziewczynka siedząca na kole ratunkowym wyciąga ręce do góry? Co takiego może kryć list znaleziony przypadkiem w butelce? Czy potwór wszystkożerca kiedyś przestanie jeść, a dziewczynka zejdzie w końcu z żyrafy? No i gdzie się ukrył Adaś, którego mama szuka po całej książce? I niech was  nie zdziwi latające ufo, czy superbohater w masce ratujący (a może porywający?) łódź ze zdziwionym właścicielem, zupełnie nieprzygotowanym na podniebny lot. W tym przypadku należy zapomnieć o wszelkich prawach grawitacji i zasadach prawdopodobieństwa. Tutaj wszystko jest możliwe, a to daje swobodę do snucia zupełnie fantastycznych historii.



W nadmorskiej krainie Germano Zullo & Albertine nie ma miejsca na nudę. Te same postacie pojawiają się w różnych sceneriach, w towarzystwie ulubionych pupili czy akcesoriów. Każdy jest czymś zajęty i na kolejnych ilustracjach możemy śledzić ich poczynania. Z kąpieli w morzu przenosimy się na plażę, a z niej do hotelu i restauracji. Po drodze odwiedzamy muzeum i lunapark, a gdy zapada noc trafiamy na camping. I już wiemy, gdzie był Adaś, z kim umówiła się myszka podróżniczka i kogo przez cały czas miał na muszce tajemniczy fotograf. 







Myślę, że ta książka zajmie Waszą uwagę na długo. Już samo znalezienie nad wyraz ruchliwych bohaterów wymaga skupienia, koncentracji i spostrzegawczości. Nie wszystko widać na pierwszy rzut oka, a z pozoru proste i oczywiste sytuacje okazują się mieć drugie dno. Lektura tej książki wymaga więc aktywności i zaangażowania, ale w zamian daje dużo satysfakcji i zabawy. 

Autorzy otrzymali w 2016 roku nagrodę Bologna Ragazzi Award za tytuł Mon Tout Petit w kategorii "Fiction". 

Serdecznie polecam,

Jagoda Rychter


Autorzy: Germano Zullo, Albertine
Tytuł: Nad morzem (A la mer)
Rok wydania: 2016
Wydawnictwo: BABARYBA
Liczba stron: 14
Wiek: 4+
Format: 23,4 cm x 30,5 cm
Oprawa: całokartonowa




czwartek, 16 marca 2017

"Tru" Barbary Kosmowskiej

Trwa ósma edycja empikowego konkursu "Przecinek i Kropka 2016" na Najlepszą Książkę Dziecięcą. Wśród pięciu nominowanych książek znalazł się Tru Barbary Kosmowskiej, wydany przez Media Rodzina. Przyznam się szczerze, że ta książka przeleżała jakiś czas na mojej półce, bo zanim się zebrałam do lektury, dorobiłam się stosiku innych książek, które zajęły moją uwagę na dłuższy czas. Mimowolnie zerkając na książkę Kosmowskiej, miałam jakieś wewnętrzne przeczucie, że to będzie wyjątkowa lektura i muszę dla niej znaleźć jakiś "nabożny" czas. Tym bardziej, że ilustracje do Tru wykonała Emilia Dziubak, której prace uwielbiam, o czym już niejednokrotnie wspominałam przy okazji innych książek, recenzowanych na blogu. I wiecie co? Moja intuicja mnie nie zawiodła, a ja uświadomiłam sobie, że ta książka zostanie we mnie na zawsze. 


Tytułowy Tru jest zającem z gatunku szaraków pospolitych, choć w żadnym razie pospolitym zwierzęciem nie jest. Tru jest zdolnym konstruktorem, a jego wynalazki służą uszczęśliwianiu innych. Talent tego wyjątkowego zająca dostrzega Zajęcza Łapa - nauczyciel zajęć praktycznych, który zachęca Tru do spisania czegoś na kształt autobiografii. Z niej dowiadujemy się, że zajączek mieszka wraz z mamą i młodszym rodzeństwem w Koniczynach Dolnych, czyli uboższej dzielnicy dla Emigrantów. Jego mama, Zajęcza Warga, pracuje na dwa etaty w Leśnej Organizacji Porzuconych, zna języki obce i z dumą podkreśla, że jest feministką. Kiedy tylko pojawia się potrzeba niesienia pomocy mieszkańcom Wysokiego Lasu, zarzuca na barki ciężki transparent, dając przykład młodszym aktywistkom. Bycie feministką w oczach Tru oznacza po prostu "bycie fajną mamą", a taka mama nie zasługuje na to, aby taszczyć na swoich barkach kilogramy drewna. Dlatego pierwszym wynalazkiem młodego konstruktora jest lekki stelaż, ważący tyle co piórko makąlogwy, a umożliwiający swobodne paradowanie z aktualnym hasłem w każdej sytuacji. 


Rodzina Tru żyje skromnie, dlatego zajączek stara się o stypendium "Zielony Pomysłodawca", który pomógłby załatać domowy budżet. Nie wszyscy mieszkańcy lasu mają takie zmartwienia. Jego bogatą część, na której wzniesiono strzeżone osiedle, zamieszkują Kolorowi, którzy w imię dobrobytu wyrzekli się swojej pierwotnej natury. Tru nazywa ich tchórzami, bo codziennie drżą o swój majątek, bez którego nie potrafią się obyć. Nasz bohater ma inną filozofię życiową. Jemu do szczęścia potrzebny jest jedynie kawałek polany, a jedzenie woli sobie organizować samodzielnie. Poza tym bycie bogatym jest uciążliwe i nudne i oznacza rezygnację  z wielu prostych przyjemności. Te różnice w poziomie życia widać na przykładzie mieszanej klasy, której uczniem jest Tru - to my, dzieciaki, sami dostrzegamy szczegóły, które nas różnią. Kolorowi noszą sztuczne futra, zamówione na Allegro, a do szkoły dojeżdżają zajobusem, opłacanym przez ich rodziców. Na śniadanie jedzą gotowe tortille, a na lekcjach, zamiast puszczać zajączki z lusterka, grają w gameboye. Gdyby nawet Kolorowi zdjęli swoje barwne futerka i cała sala utonęłaby w szarości, to i tak byłoby wiadomo, kto jest z jakiej dzielnicy.



Tru widzi różnice, które dzielą zajączki w trakcie wspólnej zabawy czy przerwy obiadowej. Widzi też, że Szaraki zazdroszczą Kolorowym ciuchów, wystawnych urodzin i ekskluzywnych zabawek. Dlatego jego kolejne wynalazki wynikają  z potrzeby niwelowania tych podziałów. Skonstruowana maszynka do puszczania baniek może śmiało konkurować z popularnymi gameboyami, bo umożliwia wspólną zabawę wszystkim zającom, bez względu na status społeczny. Okazuje się, że Tru potrafi nie tylko zaprojektować i wykonać potrzebną rzecz, ale również świetnie ją "sprzedać". Jego sukces polega na inności, bo wprowadza zmianę w zajęczy świat, burząc ich przekonanie, że wszystko można kupić na Allegro. Otóż nie. Wynalazki Tru są wyjątkowe, bo noszą cechy twórcy i nie są produkowane masowo. Dlatego uniwersalny automat na słomkowe kanapki i ekologiczne "Hola-susy" skutecznie wypierają gotowe tortille i szybkobieżne skutery. 



Nie bez powodu nasz dzielny zajączek zyskał miano "naprawiacza zajęczych serc". Jego wynalazki dawały nie tylko prawdziwe  szczęście, ale zmieniały świadomość całej kolorowej społeczności. Zające zrozumiały, że ich sztuczne futra nie są w stanie zastąpić tych naturalnych. Sztuczne wolniej schną po deszczu i stanowią łatwy cel dla myśliwych. Podobnie jak hałaśliwe i niebezpieczne skutery, które tylko ściągają na siebie nabite lufy dubeltówek, a o takie w lesie nietrudno. Przede wszystkim jednak wynalazki Tru stały się spoiwem podzielonej społeczności i uświadomiły zającom, że skromność i prostota również są trendy, a przecież nic nie kosztują. Jak trafnie zauważyła Zajęcza Warga - to zalety są szatą, a futro tylko szmatą. Warto o tym pamiętać.

Marzę o tym, aby ta książka nigdy nie zniknęła z półek i nie ukrywam, że bardzo jej kibicuję w empikowym plebiscycie (wyniki 8-9 kwietnia). W moim odczuciu to ważna pozycja, która trafnie wytyka powszechny snobizm, bezmyślną pogoń za dobrami materialnymi, a co za tym idzie - pogłębiające się różnice społeczne. A te, jak widać, najbardziej są dotkliwe dla dzieci. 

Wszystkie ilustracje wykonała Emilia Dziubak

Polecam serdecznie i zachęcam do własnych przemyśleń,

Jagoda Rychter



Autor: Barbara Kosmowska
Tytuł: Tru
Ilustracje: Emilia Dziubak
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok i miejsce wydania: Poznań 2016
Wiek: 6+
Liczba stron: 64

Format: 170 x 240 mm
Oprawa: twarda

poniedziałek, 13 marca 2017

"Liczymy na spacerze" Emmy Adbåge

O tym, że najlepszą formą przyswajania wiedzy jest nauka przez zabawę, przekonałam się prowadząc w zeszłym roku cykl zajęć grafomotorycznych w bibliotece dla dzieci. Ostatnią rzeczą, jaką siedmiolatkowie chcieli robić na zajęciach, było rysowanie szlaczków i poprawianie liter według schematów. To był dla mnie sygnał, że muszę użyć jakiegoś podstępu, który wyda się dzieciom atrakcyjny i odwróci ich uwagę od "istoty" zajęć. Pisanie to przecież panowanie nad precyzją ruchów, napięciem mięśniowym palców i ogólną koordynacją wzrokowo-ruchową. I tu otwiera się morze możliwości na wymyślanie kreatywnych zadań dla dziecka, uwzględniających wyżej wymienione czynniki. Każdy ma w domu papier, plastelinę, watę, guziki, kaszę mannę czy groch, a łapanie, chwytanie czy ugniatanie jest niczym innym jak gimnastyką palców, tak potrzebną przy nauce pisania. Sam proces zapamiętywania alfabetu może być okazją do twórczej zabawy, jeśli tylko wyjdziemy poza umowne znaki i damy się ponieść wyobraźni. Z podobnego założenia wychodzi Emma Adbåge, autorka książki Liczymy na spacerze. Matematyka na każdą pogodę. Ta pozycja pokazuje, że każda pora roku jest dobra, żeby bawić się cyframi, których poznanie jest tak samo ważne, jak poznanie liter. 


Pierwszy rozdział książki to zarazem pierwsza próba oswojenia się z matematycznym alfabetem w odniesieniu do codziennych sytuacji i doświadczeń. Wiemy już, że zero jest wtedy, gdy ktoś zje nam wszystkie ciastka, a dwa to dwie buzie, bez których nie ma szans na pocałunek. Siedem dni ma tydzień, a dziesięć palców mają nasze dłonie. Z książki dowiadujemy się również, ile nóg ma koń, ile żuk, a ile pająk. Takich przykładów można mnożyć w nieskończoność i ta zabawa świetnie sprawdzi się podczas spacerów.

Kolejne cztery rozdziały to propozycje zabaw matematycznych na cztery pory roku z wykorzystaniem całego dobrodziejstwa inwentarza, który podsuwa nam Natura. Wiosna to przecież czas, kiedy w końcu można wrócić na podwórko i pobawić się na przykład w "poszukiwaczy skarbów". W tym celu wystarczy sporządzić mapę, ukryć różne skarby, a po ich odszukaniu przeliczyć i wybrać zwycięzcę. Można też pobawić się w "znikające kamyki" lub zrobić sobie test kondycyjny i zmierzyć liczbę podskoków w ciągu jednej minuty. 



Lato natomiast to czas odpoczynku i relaksu pod gołym niebem. Warto wtedy położyć się na zielonej trawce i policzyć chmury. Może w ich zmieniających się kształtach uda się rozpoznać coś znajomego? Urlop na plaży będzie okazją do zabawy w "butelkowe kręgle". W tym celu należy napełnić puste butelki piaskiem lub wodą, przykleić do każdej liczbę punktów, znaleźć towarzysza z piłką i zabawa gotowa! 



Chyba już domyślacie się, że jesień nie ma sobie równych w kwestii elementów, które mogą posłużyć do matematycznych działań. Trzeba jedynie wybrać się do lasu i tam nazbierać szyszek, żołędzi, jarzębiny i liści. Spróbujcie wykorzystać je do gry w "kółko i krzyżyk" lub "bierki". Ci, co lubią chodzić na spacery po deszczu mogą też nazbierać dżdżownic i wskazać tę najdłuższą (jest to jednak opcja dla prawdziwych twardzieli). I nie martwcie się, że po jesieni nadchodzi zima, która ma w zwyczaju przykrywać wszystko białym puchem. Na śniegu przecież można wydeptywać różne kształty, a bałwan wcale nie musi składać się jedynie z trzech kul. 




Wszystkie ilustracje wykonała Emma Adbåge

Ostatnie dwa rozdziały to już wyższy level, bo dotyczy podstawowych działań matematycznych - dodawania i odejmowania oraz mnożenia i dzielenia. Tu, podobnie jak w poprzednich częściach, mamy w prosty i przystępny sposób pokazane przykłady, kiedy czegoś przybywa lub ubywa. Dowiadujemy się również, że mnożenie pozwala zaoszczędzić czas, a dzielenie przydaje się na przykład wtedy, kiedy chcemy po równo podzielić się bezami z przyjacielem. 

Jak widzicie, każda pora roku i każda pogoda jest dobra, by pobawić się cyframi. Przyswajanie matematycznego alfabetu i podstawowych działań nie musi odbywać się jedynie w szkolnej ławce, ale także w czasie wakacyjnego urlopu, ferii zimowych i w każdej sytuacji, kiedy chcemy się bawić, rywalizować i sprawdzać własne możliwości. Książka będzie więc propozycją zabaw nie tylko dla dziecka, ale też dobrą wskazówką dla rodziców i pedagogów, którzy w przyjemny i niewymuszony sposób chcą odkrywać z dzieckiem podstawy matematycznego świata. 

Serdecznie polecam,

Jagoda Rychter


Autor: Emma Adbåge
Tytuł: Liczymy na spacerze. Matematyka na każdą pogodę
Tytuł oryginału: Räkna med naturen. Utematte för alla väderlekar
Język oryginału: szwedzki
Tłumaczenie: Marta Rey-Radlińska
Wydawnictwo: Zakamarki
Rok i miejsce wydania: Poznań 2016
Wiek: 3+

20,5 x 24 cm
twarda oprawa
28 stron