piątek, 10 marca 2017

"Przyjęcie dla motyli" Ruth Krauss

Marzec to jeden z moich ulubionych miesięcy w roku, mimo że zwiastuje prawdziwy armagedon w pogodzie. To czas, kiedy słupek rtęci zmienia swoje położenie kilka razy na dobę, serwując nam atrakcje godne czterech pór roku razem wziętych. Kapryśny to czas i zupełnie niełaskawy dla meteopatów, melancholików i natur mniej lub bardziej depresyjnych. Dla mnie natomiast jest to czas intensywnych zmian w przyrodzie i tego magicznego momentu przejścia z ciemności w jasność i przygnębiającego marazmu w życiodajną siłę. To czas pieszych wędrówek - szukania pąków na drzewach, pierwszych zawilców, słuchania śpiewu ptaków i obserwowania ich nagłych powrotów. Lubię ten czas oczekiwania, zniecierpliwienia i wszechobecnej zmiany. Człowiek cieszy się wtedy jak dziecko i zanim zacznie utyskiwać na nadmiar słońca i dający się we znaki upał, każdy promyczek słoneczny traktuje jakby był na wagę złota. Na pewno znacie to uczucie beztroskiej radości i poczucia, że wszystko ma swój czas, rytm i swój porządek. I właśnie o kilku, dziecinnie prostych receptach na szczęście, będzie ten post. A wszystko za sprawą pewnego Przyjęcia dla motyli, na które czas najwyższy rozpocząć pierwsze przygotowania. 




To, co mnie od zawsze fascynowało w dzieciach, to ich zupełnie wyjątkowy, żeby nie powiedzieć "odjechany" sposób patrzenia na świat. Niezmiennie mnie zadziwia dziecięca filozofia, oparta na prostocie, intuicji i szczerym zachwycie. Pierwszy, młodzieńczy bunt objawia się zwykle odrzuceniem wszystkiego co dziecinne, a więc infantylne i małostkowe. Chcemy być dorośli, ważni i niezależni, w pakiecie z ciężarem pierwszych problemów i niepowodzeń. Dopiero z wiekiem człowiek zaczyna patrzeć na świat oczami dziecka i szuka drogi powrotnej do bram dzieciństwa, które niegdyś zatrzasnął z hukiem. Wtedy doceniamy chwile, kiedy znów możemy poczuć się dziećmi, pozwalając sobie na spontaniczne wygłupy, bez myślenia kategoriami - wypada czy nie wypada. I takim nostalgicznym powrotem do utraconego raju jest książka Ruth Krauss, w której dziecko odnajdzie siebie i swoją filozofię, a dorosły odbędzie sentymentalną podróż do krainy, w której wszystko jest proste i możliwe. 

Co zrobić, kiedy chce się krzyczeć? Dobrze jest wtedy znać krzykliwą piosenkę. Podobnie jak smutną minę, kiedy pragniemy o coś poprosić lub na wypadek, gdybyśmy spotkali na swojej drodze krokodyla. Poza tym, warto mieć swój własny język, zwłaszcza, kiedy zasób naszego słownictwa stale się powiększa. Niektóre słowa mają prawdziwą moc, jak na przykład hasło "załoga łóżka na pokład!", które o wiele bardziej działa niż "pora spać". Oprócz słów są jeszcze gesty i typowe zachowania, jak na przykład rzucanie czapek w górę, gdy pada pierwszy śnieg, czy taniec do góry nogami, gdy jest się niemowlakiem. I pamiętajcie, nos jest po to, żeby go wściubiać, wczoraj, to znak, że przyszedł następny dzień, a starszego brata lepiej nie bić, bo zawsze oddaje. 








Książka Ruth Krauss to z pewnością pozycja do której się wraca na różnych etapach swojego życia. Krótkie i genialne w swej prostocie dziecięce porady rozbawią do łez, ale też staną się powodem do zamyśleń. Warto czasem się pochylić i spojrzeć na świat oczami malucha i czerpać z tej beztroski i prostoty całymi garściami. Książka jest dla mnie kieszonkowym panaceum na codzienne bolączki, smutki i chwile zwątpienia. Otwórzmy więc swoje domy i głowy na motyle i cieszmy się życiem - tak po prostu! Na koniec moja ulubiona porada, tak cenna na marcowe anomalia pogodowe:

Ilustracje wykonał Maurice Sendak


Serdecznie polecam,

Jagoda Rychter



Autor: Ruth Krauss
Tytuł: Przyjęcie dla motyli
Tytuł oryginału: Open House for Butterflies
Przekład z języka angielskiego: Maciej Byliniak
Ilustracje: Maurice Sendak
WydawnictwoDwie Siostry
Rok i miejsce wydania: Warszawa 2016

Format: 13 x 16,50 cm
Oprawa twarda
Liczba stron: 48
Wiek: 3+

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz